STOWARZYSZENIE
TEATR M U M E R U S
Spektakl jest teatralną impresją na temat dwóch przeciwnych, a jednocześnie splatających się ze sobą się rytuałów: postu i karnawału. Podstawową inspiracją jest obraz Petera Bruegela „Walka karnawału z postem”, a także tradycje Święta Głupców – odbywającego się na początku karnawału rytuału postawienia świata na opak, aż po tradycje postu. Cała ta szaleńcza zabawa odgrywana jest w konwencji teatru jarmarcznego, rozgrywającego się na autentycznym, średniowiecznym podwórcu Muzeum Etnograficznego w Krakowie. W warstwie tekstowej wykorzystano pełne bogactwo tekstów kojarzących się z postem i karnawałem – od rytmicznych rymowanek księdza Józefa Baki, poprzez fragmenty autentycznych gier karnawałowych ze szczególnym uwzględnieniem gry o Bigosie, co upity odszedł od siebie, wysublimowane teksty Jana Andrzeja Morsztyna aż po przysłowia i wyliczanki. Różnorodność dźwięków - od improwizowanej na różnego rodzaju użytkowych przedmiotach kociej muzyki aż po wykonywane na żywo poprzez jarmarcznych grajków znane i mniej znane motywy dopełniają atmosfery końca karnawału i początku postu.
Postaci gry
KARNAWAŁ |
POST |
BABOGRAJEK |
MNICH | |
Anna Lenczewska |
Olga Przeklasa | Beata Kolak | Bartosz Tryboń |
BIGOS |
PRZEWODNIK | DZIWADŁO |
Jan Mancewicz | Robert Żurek | Anna Nowicka |
Scenariusz, reżyseria, produkcja: Wiesław Hołdys
Kostiumy (na motywach obrazów Petera Bruegela): Elżbieta Rokita
Maski i rekwizyty (na motywach obrazów Petera Bruegela): Katarzyna Fijał
Improwizacje muzyczne: Michał Braszak / Szymon Frankowski
Współpraca produkcyjna: Maria Śmiłek
Prace stolarskie i ślusarskie: Tadeusz Przybylski
Rysunek na plakacie i banerze: Jan Polewka
Spektakl powstał przy współpracy z Muzeum Etnograficznym im. Seweryna Udzieli w Krakowie
Spektakl powstał przy udziale finansowym Województwa Małopolskiego
Współpraca: | Stowarzyszenie Teatrów Nieinstytucjonalnych STeN | Teatr Zależny Politechniki Krakowskiej | Sponsor |
Partnerzy medialni |
Serdeczne podziękowania za bezinteresowną pomoc przy realizacji projektu zechcą przyjąć: Pan dyrektor Antoni Bartosz, Panie Bożena Bieńkowska i Joanna Grabeus z Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Pani Danuta Zajda z Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej, Pan Artur Wroński z Restauracji Chimera, Pan dyrektor Adolf Weltschek z Teatru Groteska oraz Pan Henryk Pasiut ze Stowarzyszenia STeN.
Premiera - 25 lipca 2009
Jeśli chcesz obejrzeć galerię zdjęć autorstwa Ilji van de Paverta kliknij tutaj
Fallus vs habit
Kobieta w czerwonych spodniach z przyprawionym penisem siedzi na beczce z piwem. Mężczyzna w stroju błazna wygrywa przerażające dźwięki na pile. Zakonnik przebrał się za diabła, pijak za anioła. Między tymi dwoma ostatnimi toczy się walka - o człowieka. Anioł bez skrupułów przebija szatana mieczem na wskroś. Nagle odbywa się pogrzeb człowieka... żywego! Modły przy trumnie przerywane są potrzebą przełknięcia czegoś mocniejszego. Przyśpiewki ludowe przechodzą w melodie wielkopostne. Hałas, jazgot, ruch, muzyka, śpiew, śmiech, przerażenie, zamyślenie - co się dzieje przy ulicy Krakowskiej 46? Początek apokalipsy? Wesele? A może odprawia się tam nabożeństwo kościelne? Nic z tych rzeczy. To odbywa się Święto Głupców, to post walczy z karnawałem. Teatr Mumerus zaprasza widzów na ring.
Od początku wiadomo było, że przedstawienie sięga do średniowiecznego teatru jarmarcznego. Główną inspiracją dla reżysera - Wiesława Hołdysa był obraz Petera Bruegla "Walka karnawału z postem". Tytuł spektaklu pozostał prawie taki sam. Na początek reżyser dodał znaczącą część: "Święto głupców". W wiekach średnich odbywało się ono na początku karnawału. Świat stawał wtedy do góry nogami. Wszystko było dozwolone.
Miejscem przedstawienia jest Dziedziniec Muzeum Etnograficznego w Krakowie - idealne przeniesienie tradycji jarmarcznego teatru średniowiecznego. Niektórzy widzowie podążają za aktorami. Inni siedzą. Stoją. Kucają. Namacalnie uczestniczą w walce, są jej częścią, jednocześnie tworząc rzeczywistość. Bez tak dużej ilości widzów spektakl ten nie miałby sensu. To nie jest teatr dla jednego, dwóch, trzech widzów. To teatr dla grupy, wspólnoty. W takim teatrze zanikają różnice miedzy wszystkimi uczestnikami maskarady.
Scenografia - jak w bajce! Są więc kolorowe stroje, niesamowite instrumenty muzyczne tworzone z niemal wszystkiego, co otacza aktorów. Rekwizyty są bardzo proste w konstrukcji, wyraziste przez swoje kolory, często ruchome. Większość z nich bez problemu można odnaleźć na obrazie Bruegla. Podobnie stroje i postaci. Oświetlenie placu pozostaje naturalne, z wyjątkiem oświetlenia stałego na Dziedzińcu Muzeum. Pod koniec spektaklu aktorzy zapalają świece. Atmosfera tej walki staje się wręcz magiczna.
Reżyser tak precyzyjnie dograł wszystkie elementy, że widzowie przechodzili w jednym momencie ze śmiechu ku zamyśleniu, i na odwrót. Potyczki rozgrywały się na różnych poziomach: obyczajowym, społecznym, religijnym. Ironia, parodia, groteska, kontrast, stały się środkami do stworzenia świata na opak. W walce postu z karnawałem można było dostrzec siebie. I uświadomić sobie, że takie zmagania nie straciły na aktualności.
Świat przy Krakowskiej rzeczywiście odwrócił się do góry nogami. Na szczęście nie na tyle, aby zmienić odwieczny porządek świata. Przeciwieństwa nadal będą się ze sobą potykać. Może w następnej walce dojdzie do rozstrzygnięcia? Warto wziąć udział w kolejnym przedstawieniu Teatru Mumerus i przekonać się samemu.
Katarzyna Kierys
Teatralia Kraków
1 września 2009
Święto głupców
Święto Głupców to popularny zwłaszcza w czasach średniowiecza i wczesnego renesansu obyczaj, który jednak swoimi korzeniami sięga jeszcze czasów starożytnych. Silnie zhierarchizowane społeczeństwa, w których na co dzień występował ostry podział ról społecznych, potrzebowały bowiem jakiegoś „wentylu bezpieczeństwa”. Okres beztroskiej, szalonej, ekstatycznej zabawy, dzięki której sfrustrowani przedstawiciele niższych warstw – mieszczanie i chłopi – mogli odreagować swoje złe emocje, spełniał tę samą rolę, którą we współczesnym społeczeństwie częściowo przejęli z jednej strony psycholodzy, a z drugiej – najbardziej popularne medium, jakim jest telewizja: zapobiegał narastaniu społecznego niezadowolenia, które grozić mogło wybuchem zamieszek.
Starożytne bachanalia, obchodzone w Rzymie na cześć boga wina, Bachusa, w chrześcijańskiej Europie miały swoją kontynuację właśnie podczas przypadającego w okresie karnawału Święta Głupców, jednak idea tych świąt pozostawała taka sama. Warto pamiętać, że ludzie żyjący w czasach średniowiecza postrzegali szaleńców, czyli głupców, nieco inaczej, niż my współcześnie. Budzili oni strach, ale jednocześnie fascynację jako ci, którzy zostali w sposób szczególny naznaczeni przez Boga i mają dostęp do prawd ukrytych przed ogółem. Ponieważ nie przestrzegali oni najczęściej powszechnie przyjętych norm, w okresie karnawału wszyscy na moment starali się do nich upodobnić, by dzięki temu odreagować codzienne troski i doznać oczyszczenia, podobnego do tego, jakie w starożytnej Grecji dzięki katharsis przeżywali widzowie w teatrze.
Dlatego podczas Święta Głupców następowało czasowe zawieszenie zarówno porządku społecznego, jak i moralnego, odwrócenie ról. Świat „wywracał się na opak”. Wszystko stawało się możliwe – błazen był królem, król błaznem, bezkarnie szydzono z władzy królewskiej i wyśmiewano kościół, posuwając się nawet do bluźnierstw. Dosadny i rubaszny język, pełen niedwuznacznie erotycznych podtekstów, sprośne gesty, szalone zabawy – oto cechy charakterystyczne ludowych polskich zapustów, zwanych też mięsopustem, czyli pożegnaniem mięsa – ostatnich dni przed Wielkim Postem. Bo trzeba pamiętać, że te dwa pierwiastki: czas beztroskiej zabawy i okres pokutowania za swoje grzechy – w kulturze chrześcijańskiej mocno się ze sobą splatają. Najlepiej widać to na jednym z najbardziej znanych obrazów Petera Bruegela, zatytułowanym „Walka karnawału z postem”. Na pierwszym planie widzimy siedzącego na beczce, grubego Króla Karnawału, który staje do pojedynku z ascetycznie wychudzonym Wielkim Postem, co symbolizować ma starcie się tego, co ziemskie, z tym, co jest domeną Boga, czyli, innymi słowy – walkę sacrum i profanum.
Żywe postacie, które jakby przed chwilą zeszły z obrazu Breugela, mieli okazję oglądać ci wszyscy, którzy wybrali się na najnowszą premierę teatru Mumerus. Znany z niekonwencjonalnych przedstawień zespół, który od dziesięciu już lat wystawia na dziedzińcach i w piwnicach krakowskich kamienic rozmaite niesceniczne teksty, tym razem zaproponował widzom podróż w czasy teatru jarmarcznego. Pamiętający okres średniowiecza, ale starannie odnowiony dziedziniec Muzeum Etnograficznego stał się znakomitą scenerią do zaprezentowania wizji walki żywiołu obscenicznej, szalonej hulanki (w roli Karnawału Anna Lenczewska) z duchem umartwiającego się i nawołującego do pokuty postu (jako Post wystąpiła Olga Przekrasa). Nie zabrakło też innych postaci, charakterystycznych dla tego rodzaju ludowych przedstawień: Babograjka (Beata Kolak), Gracza (Jan Mancewicz), Przewodnika (Robert Żurek) i Mnicha (Bartosz Tryboń). Autorem scenariusza i reżyserem tego głośnego i dynamicznego widowiska jest Wiesław Hołdys.
Zgromadzeni na przedstawieniu widzowie zostali pozbawieni przywileju pozostania obserwatorami zmagań. Brak wydzielonej widowni, który początkowo wywoływał konsternację u przybyłych spektatorów, nie bardzo zorientowanych, gdzie mogą stanąć, zmusił ich do stania się uczestnikami ludowych obrzędów. Jak na prawdziwym średniowiecznym jarmarku, przesuwali się oni za Karnawałem - przewodnikiem prześmiewczej procesji, niosącym przed sobą tekturową kiełbasę zamiast religijnych sztandarów, otaczali aktorów, mieszali się z nimi. Granica między odgrywającymi swoje role komediantami a widzami nie istniała, wszyscy uczestniczyli w Święcie Głupców niemal na równych prawach. Znakomite kostiumy Elżbiety Rokity i wiernie oddające klimat mięsopustnych zabaw rekwizyty Katarzyny Fijał, wzorowane bardzo wiernie na obrazach Bruegela spowodowały, że zgromadzeni na podwórku Muzeum Etnograficznego widzowie mieli wrażenie, iż naprawdę cofnęli się w czasie do okresu średniowiecza. Zachwycał szczególnie Karnawał z wyeksponowanym fallusem nienaturalnych rozmiarów, rozdętym brzuchem i miedzianymi garnkami założonymi na nogi zamiast butów, a także Post ze słomianym ulem na głowie i garbate, pokraczne Dziwadło (w tej roli Anna Nowicka).
Kolaż autentycznych ludowych przyśpiewek, przysłów, wyliczanek wykonywanych do „kociej muzyki” wygrywanej na improwizowanych instrumentach, między innymi na pile i garnkach (muzykami w spektaklu są: Michał Braszak i Szymon Frankowski), przeplatanych rubasznymi rymowankami autorstwa księdza Józefa Baki, bardziej wyrafinowanymi wierszami Jana Andrzeja Morsztyna i sowiźrzalskimi, anonimowymi historyjkami podkreślającymi rolę huci i dzbana pełnego piwa w życiu człowieka tworzył zgrabną całość, chociaż może nie do końca czytelną dla widzów pozbawionych historycznego kontekstu i niezaznajomionych wcześniej z ideą zapustnych obchodów. Trudny, często niezrozumiały już dla współczesnego widza staropolski język także nie ułatwiał odbioru spektaklu, ale w teatrze nie wszystko musi przecież być do końca zrozumiałe.
Teatr to świetna gra aktorska, trafnie dobrany i „ograny” rekwizyt, podkreślająca nastrój muzyka, a przede wszystkim – emocje, których doświadcza widz. A tych elementów z pewnością nie zabrakło w najnowszym spektaklu teatru Mumerus. „Święto głupców, czyli walka karnawału z postem” uświadamia na nowo odwieczną prawdę – w człowieku istnieją dwa żywioły. Jeden związany jest z tym, co bliższe natury i pierwotnym instynktom, drugi z tym, co przybliża nas do Boga. Walka tych żywiołów trwa w ludziach niezależnie od tego, czy żyli w czasach średniowiecza, czy są „obywatelami współczesności”.
Magdalena Wróbel
Modny Kraków – magazyn społeczno-kulturalny
nr 9, wrzesień 2009
Współcześni sowizdrzałowie
Subtelniej i ciszej mówi się do garstki widzów w kameralnej sali. Głośniej i donośnej do licznej publiczności zgromadzonej przed rampą dużych scen największych teatrów. Inaczej gra się w tradycyjnej sali teatralnej, inaczej w przestrzeni zaanektowanej - opuszczonej fabryce, starym kinie czy w kościele. O tym, że przestrzeń determinuje sposób gry, powszechnie wiadomo. Dobrze, ale jak zatem poradzić sobie z widzem, którego wolność nie jest ograniczona żadną ścianą, drzwiami, dachem? A skoro nie ma przeszkód, to w razie znużenia może swobodnie wyjść i pójść dalej, w swoją stronę.
By już nie zadręczać przydługimi wstępami - osobą, która potrafi wywołać zainteresowanie u widza, jest niewątpliwie Wiesław Hołdys wraz z zespołem Teatru Mumerus. Najnowsza premiera "Święto głupców czyli walka karnawału z postem" wzbogaca dorobek zespołu o kolejny spektakl z gatunku tych pod gołym niebem. Dodajmy - kolejny udany.
Przedstawienie odbyło się na leciwym, średniowiecznym podwórzu Muzeum Etnograficznego. Na tyłach ruchliwej ulicy Krakowskiej jakimś cudem udało się cofnąć wskazówki zegara i wskrzesić sowizdrzalskie figle oraz psikusy rodem z XVI lub XVII wieku. Jakby tego było mało, ożywiono obraz mistrza Petera Bruegela "Walka karnawału z postem"! Ku uciesze obserwatorów z płótna wytoczył swój monstrualny brzuch Karnawał (Anna Lenczewska), za nim Babograjek (Beata Kolak) z miedzianym kociołkiem na głowie, dalej Gracz (Jan Mancewicz) o beztroskim uśmiechu i w fikuśnej, kolorowej czapeczce. Postaci te zaliczyć można do wesołej trupy. Ale pojawi się i druga, kontrastowa. Za suchotniczym Postem (Olga Przeklasa) na czele, za bogobojnym Mnichem (Bartosz Tryboń) i za Przewodnikiem (Robert Żurek) w zgrzebnym habicie, szerokim strumieniem wypływa wszelka marność. Zderzenie było nieuniknione, wisiało w powietrzu, niczym tekturowa kiełbaska, przywiązana do patyka, którym z dumą wymachiwał tłusty Karnawał. Wśród pojękiwań i umartwień cnotliwych, między tanecznymi hulankami i lubieżnymi rymowankami birbantów, przebiega oś czasu - od karnawału po okres postu. Znamienna jest cykliczność sytuacji, regularnie powracają pewne ludyczne motywy muzyczne, a wszystko to razem stanowi odbicie cykliczności natury - pór roku, dnia i nocy etc. Najczęściej powtarzającą się figurą jest korowód, właściwy jarmarcznej, rozkrzyczanej poetyce.
Nie ma tu numerowanych miejsc, publiczność, niczym gapie na rynku, stłoczyła się w mniejszych i większych grupkach, by z zaciekawieniem obserwować wybryki współczesnych sowizdrzałów. I nikt nie wychodzi, choć droga wolna. Doskonałym dopełnieniem jest gra aktorska - z wyrazistym, wręcz dosadnym gestem, eksponująca cielesność aktorów, niejednokrotnie w groteskowy i karykaturalny sposób. Aktorom bliżej do rubasznych komedii Arystofanesa albo średniowiecznych fars niż klasycznych, o "ugłaskanym" działaniu i potencjale w warstwie słownej. W "Święcie głupców..." działanie aż kipi energią i dynamiką, jest rubaszne, często wręcz bluźniercze, by choć na chwilę zatrzymać wzrok widza, zadziwić go, ale przede wszystkim rozśmieszyć.
Do opisu świata na opak, czyli świata w okresie karnawału, rosyjski literaturoznawca Michaił Bachtin ukuł pojęcie "karnawalizacja". Przedstawienie "Święto głupców..." tylko częściowo można określić bachtinowskim terminem, bo wprawdzie jedną, zataczającą się nogą, tkwi karnawałowej tradycji, ale drugą postawiło już na postnej glebie i ani chybi, jak zaraz uklęknie w geście pokory. Mimo to obwieszczenie niekwestionowanego zwycięzcy walki karnawału z postem nie jest takie proste, zwłaszcza, że walka powtarza się rok w rok. Żądnych precyzyjnej odpowiedzi zapraszam na spektakl!
Agnieszka Dziedzic
Teatralia Kraków
3 sierpnia 2009
Boska walka o kiełbasę - o premierze spektaklu „Święto Głupców, czyli walka Karnawału z Postem”
W przedstawieniu Teatru Mumerus, inspirowanym dziełem Breugela i tradycją Święta Głupców, zwycięży Karnawał. Nawet „Bóg” i jego wysłannicy walczą tylko o kiełbasę i wino. Nawet Śmierć da się upić.
Chociaż jest jeszcze jasno, plac (średniowieczny podwórzec Muzeum Etnograficznego w Krakowie) oświecony jest reflektorami. Wszędzie oko natrafia na jakieś wózki, przedmioty codziennego użytku, deski, beczki – widownia nie wiedząc, gdzie ma się usadowić, wybiera miejsce tuż przy wejściu na dziedziniec, jak najdalej od „śmietnika rekwizytów”. Aktorzy jeszcze nie są przebrani, co bardziej zorientowani goście podchodzą i siadają na ławkach schowanych pod ścianą. Reżyser krąży po placu i rozmawia z przybyłymi.
Po chwili wychodzą aktorzy – już w strojach. Od razu rozpoznajemy postaci z płótna Pietera Bruegela „Walka Karnawału z Postem”. Oczywiście Błazen (Robert Żurek) prowadzi – chociaż bez pochodni, jego atrybutem są kołatki i absurdalny szlauf-trąba wystający mu z ust, jak język. On także zaprasza widzów do podejścia bliżej. Zaczyna się szariwari – kocia muzyka. Jak się okazuje, to grupa Karnawału. Dochodzi do przedstawienia groteskowych uczestników – oczywiście bardzo po sarmacku. Karnawałem (Anna Lenczewska) jest o dziwo kobieta wsadzona w okrągły i nieproporcjonalny do głowy kostium. To ciekawe – Karnawałem nie jest gruby gbur – to kobieta, którą zakryły symbole karnawałowej zabawy. Kontrast między żywą głową o dużych oczach i delikatnym głosie, a sztucznym, groteskowym korpusem, mimo swojej ociężałości i „męskości” odkrywa coś najbardziej podstawowego w karnawale – jego erotyczną i niebezpieczną siłę.
Kostiumy (projektu Elżbiety Rokity) są wierne dziełu niderlandzkiego malarza, chociaż niektóre cechy poddane zostały monstrualizacji, jak na przykład garb Dziwadła (Anna Nowicka). Bardzo niedobrze jednak, że widać w kostiumach ich nowość, która odbiera Świętu Błaznów posmak zużycia i wieloletniej tradycji. U Bruegela są one brudne i stare – w przedstawieniu świeże, nieskażone karnawałowym szaleństwem. Chociaż, czy przypadkiem w czasach dzisiejszej śmierci Karnawału, nie można mówić o pewnym wznowieniu tego święta na scenie – o jego pewnej nowości i powtórnym narodzeniu?
Następnie wchodzi grupa Postu – dochodzi do jasnej polaryzacji życia scenicznego. Nawet muzyka się ujednoliciła – jest to bojowy rytm, wręcz marsz: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy.
Grupa Karnawału kpi, bluźni i pijąc wino wyśmiewa chudy Post (Olga Przeklasa). Rzeczywiście, każdy by teraz chciał znaleźć się po stronie Karnawału. Post to także kobieta. Jego towarzysze są pokracznymi i poobijanymi żebrakami, żywiącymi się obwarzankami i śledziami. Po chwili wyodrębni się jednak jeszcze główny bohater, tzn. Gracz (Jan Mancewicz). Jest to student, który rzeczywiście gra z swoim życiem. Za dzbanek wina oddaje duszę szatanowi (ubiera się w niego Bartosz Tryboń – przed chwilą grający Mnicha...). Z pomocą przychodzi Anioł (Beata Kolak) – towarzyszą mu podniosłe, kocie śpiewy aktorów. Gromi szatana, ale człowiek go mało interesuje – za chwilę także dołączy się do karnawałowej zabawy.
Reżyser i adaptator tekstu Wiesław Hołdys wykorzystał wiele starych dzieł literatury, jak rymowanki księdza Józefa Baki, czy gry karnawałowe. Ich prymitywizm i proste rymy pozwalają na zrytmizowanie akcji scenicznej. Tekst staje się śpiewny i wartki – nie treść nawet stanowi o jego pięknie, ale właśnie owa rytmika. Wypowiadane sylaby są, jak błazeńskie uderzenia w garnek – szybkie, natarczywe.
Wszystko tu dekoncentruje – począwszy od tłumówi widowni, która poprawia się i przechodzi przez plac, by lepiej zobaczyć akcję sceniczną, poprzez szybkość fabuły, a skończywszy na muzyce. Tu się ciągle coś rozbija, intermedium łączy się z ścisła fabułą spektaklu (jeśli taka w ogóle jest). Sprawia to, że w pewnym momencie widz zauważa, że antagonizm Karnawału i Postu zaciera się, walka umyka i pozostaje sama zabawa – którą jednak na końcu przerwie Śmierć (Anna Nowicka).
„BÓG mię upewnia i uczy wiara, / Przykłady twierdzą, nie sen, nie mara, / Wierzyć należy, / Że są dwie drogi do niej nam dane, / Ale na której ja się zostanę, / To utajono (...)” – tak pisał o wieczności wspomniany już ksiądz Józef Baka. Wydaje się jednak, że historia, jaka jawi nam się w „Święcie Głupców...” jest zabawą bez Boga. Nawet Śmierć da się upić. Spektakl pokazuje bowiem jeszcze czas karnawału, wspomina jego rymowanki i rytuały. Post jeszcze nie przychodzi w tym spektaklu; Post jest dla nas zupełną abstrakcją. Już od początku wiadomo, że w tej historii wygra – paradoksalnie – Karnawał. Przecież nawet „Bóg” i jego wysłannicy walczą tylko o kiełbasę i wino. Co ciekawe, grupa Postu wydaje się podchodzić do swych idei niepoważnie – biczownicy nie ukrywają, że rózgi sprawiają im przyjemność. Spektakl kończy się ciszą, ale bohaterowie oświadczają, że idą się napić (żeby było ciekawiej: po premierze odbył się bankiet). Święto więc nie może zaistnieć, mimo walki reżysera – spektakl jest Zabawą, która nie zakłada końca. „Święto Głupców...” pokazuje więc transformację znaczeń, jaka ma miejsce na przestrzeni historii. Staropolskie frazeologizmy są już dla wielu niezrozumiałe, a przecież są to polskie frazeologizmy. Chociaż reżyser dba o historycyzm przedstawienia, sama historia mówi do nas jakby karnawałowym bełkotem.
Tomasz Kalita
„Świat cały fig funt, funt…”
Cisza, powiedziałby kto. Nic się nie dzieje… Lato przyszło, a wraz z nim sezon powtórkowy. Dziwić zatem może gawiedź spiesząca na lipcową premierę. Ludzkie zbiegowisko półokręgiem na średniowiecznym stanęło dziedzińcu, niecodzienności czeka. Cudów, dziwów, śmiechów? Czas bez czasu nam się objawił, świat bez oswojonego takosamością dnia, co za dniem spieszy, bez świata płynięcia. Czas, co bieg swój rozumie odwrotnie, co na szwami znaczoną stronę się wywraca, co na opak się dzieje. Świata takiego minut kilkadziesiąt przed zadziwionymi się jawi oczami.
Dzień Święta Głupców, którzy rząd odjęli nad światem, role przeplatając w korowodzie zapustników. „Praca stała się zabawą, a zabawa pracą…”. W breuglowskim widzeniu wojna postu z karnawałem, co procesją w wrót kościelnych prowadzona, fałszywymi tonami psalmów rozśpiewana, kołysząca się w takt, na czym popadnie granej, kociej muzyki. Tu garnek stuknie, tam piła zadźwięczy, kiedy indziej cymbały na Szurkach rozwieszona wiatrowi pozwolą z sobą igrać. Grajkowie cichsi nieco. Nieporządek, chaos, świat od z chaosu narodzin tworzony, gdzie z rozpusty z rozumem starcia jakoś się nowa rodzi. Korowodem, za przewodnikiem kroczy procesja z ról odwróconych, tożsamości zamieszanych z pospólstwa zabawą. Za biskupa osioł kazanie głosi, prześmiewcy na wozach ciągnięci z możnych i świata przywar szydzą, zaś Papież Głupców przez godzin parę trójrogą nosi koronę. Do północy, co swawolników powaliwszy, poranka światłem na gorzkie wzywać chce żale.
Lecz póki co wojna, póki sił starczy zapusty. „Dosiadł stulitrowej beczki kapral kawalarzy/Kałdun – tarczą, hełmem – rechot na rozlanej twarzy”. Wyliczanki z jezuickimi rymami przeplecione, gdzie „karmazyny toczą mole”, „serenady pełne zdrady”, „świat dość, nędzny punkt”. Zaś z postu drewnianego tronu, co w księży zaprzężony zdaje się dobywać głuche „marność nad marnościami i wszytko marność”. Gdzie nie karty, gry nocą toczone, nie żarcie, nie picie, nie „flaszki, fraszki”, nie „łup do wzięcia”, ale „łaska boska grunt”.
Wśród zabawa, wyliczanek, gier rozlicznych śmierci cień się rozgląda. Z Bigosem igra – zabierze czy nie zabierze, jakże zabierać takiego, co raz wzięty, uparł się po świecie krążyć? Cień, co po każdego sięga, „śmierć ślepucha koło ucha/śmiało chodzi, wielu zwodzi”. I padają tak rozpustni i postni. Świat na nowo się rodzi, po „zabiciu grajka”, hulaki, co z czarnym kotem na taczce za miasto wieziony, popiołem dławiony. Uciekać od niego trzeba było co prędzej. Tak nadchodził post – wraz z nim porządek odtworzony, zapamiętały w rytmach swych psalmów, chłodzi swych kazań, pragnieniu karnawału.
Nie sypcie popiołem – po śmiechu myśli garść do wiedźmiego kotła.
Nie sypcie, nie po oczach!
Magdalena Baran
„Kultura Liberalna” , 03.08.2009
«Jak prędko jałowieją wiekuiste rytuały? W sobotę wieczorem Wiesław Hołdys pokazał na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego "Święto Głupców, czyli walkę Karnawału z Postem".
Ile razy - pytałem niemo widza w kraciastym kaszkiecie - ile razy i od którego razu z ducha, ile zaś razy i od którego razu już tylko z nawyku odtańcowywałeś stareńki taniec przyrodzonych grzeszków z przykazaną czystością? Ile razy bez bólu balowałeś, boś wiedział, że za chwilę bez bólu ustatecznisz się wedle prawideł Postu, a gdy czas stateczności minie - rozgrzeszony wrócisz lekko na barowe parkiety, do golonek i gorzał, albowiem tak jest od zawsze i na wieki wieków, amen?
Pytałem tak, choć przecież znam odpowiedź. Gdy aktor grający pijaka w pilne ucho księdza cedził wyznanie: "Srałem na cały świat!", cedził i wiedząc, że jutro znów umoczy dzioba, pokornie czekał na rozgrzeszający wyrok - pan w kraciastym kaszkiecie patrzył gdzie indziej, na drewnianym balkon nad podwórkiem obok placu teatralnej walki Karnawału z Postem. Umorusane chłopię mruczało tam coś do zardzewiałej śruby - największej swej zdobyczy ostatnich dni. Była to obojętność pana w kraciastym kaszkiecie na teatralnie wybrzmiewające przed nim pouczenia, odwieczne i święte? A może to duchowa tępota, co człeka na zawsze odcina od prawideł wiary?
Obojętność, owszem. Lecz taka, która ocala normalność codzienności. Obojętność wprost z obrazów Piotra Bruegla. Na płótnie "Upadek Ikara" świat cały jest cudownie normalnie odwrócony plecami do mitu, rytuału, urzeczywistniającego się w morzu. Wystająca z wody łydka tonącego "lotniarza" - paproch przeoczony przez wszystkich. Jaki tu jest arytmetyczny stosunek obojętności do istoty? Milion do jednego? Z grubsza taki, jak na malowanej w 1559 "Walce Karnawału z Postem". Na pierwszym planie - odwieczne zwarcie: z lewej - spasiony sybaryta na beczce, z prawej - blada dewotka, co z miłości do Boga w królową anoreksji się przemieniła. Tak to wygląda. Lecz pierwszy plan - mały. Co tkwi z tyłu, w ogromnym powietrzu?
Co jest za plecami starej bijatyki Karnawału z Postem? Wyobraźcie sobie, że zwyczajne życie. Kto ma co jeść, ten je. Kto ma co pić - pije. Schlany śpi, bo schlany. Handlarka rybami - handluje rybami. Paralitycy - czołgają się. Kulawi - kuleją. Prości się nie garbią, garbaci się nie prostują. Pokutnicy pokutują, rozpustnicy dziwek wypatrują. Ktoś krzyczy, ktoś milczy, ktoś płacze, ktoś śmieje się, ktoś tańczy, ktoś kostnieje, wóz ciągnie ktoś. Słowem - obojętność świat ocalająca. Post Postem, Karnawał Karnawałem, ale przecież trzeba jakoś dociągnąć do jutra, choćby to miało się skończyć męką piekielną... A co z panem w kraciastym kaszkiecie?
Nie ma go u Bruegla - był u Hołdysa. Niezamierzenie - lecz jednak. Inspirację dla swej jarmarcznej godziny teatralnej Hołdys z tego właśnie, w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum wiszącego arcydzieła Bruegla zaczerpnął, ale też Bóg go strzegł, by w Post i Karnawał jakieś bombastyczne intonacje wpompowywać, na zalatujących kadzidłem koturnach opowiastkę ustawiać i z wyżyn duć dewocyjną lekcję wyższości, że tak powiem, szkła pustego nad pełnym. Nie! Hołdys odwieczny rytuał, tę jak świat starą historię zwarcia ciała z duchem, obrócił w totalny tingel-tangel, w odpustowość litą, w śmiech bezpretensjonalny, w pocieszną głupotkę.
Okutał aktorów fatałaszkami przypominającymi biedne szaty indywiduów Bruegla i kazał wygadywać "mądrości" godne tych, co nimi ongiś niejaki Marchołt w króla Salomona ciskał. Gdzie? W jakim tekście? W sumie - nieistotne. Jak i nieistotne jest, czy dzieło Hołdysa w ogóle trzeba nazwać "przedstawieniem teatralnym", czy też godziną naszej dobrej obojętności wobec spraw, które z dziada pradziada aż za dobrze znamy.
Do sedna wracając: kiedy wigilijny karp stał się tylko plastrem męczących ości, a jajko święcone - jałowym prologiem przyjemnych kiełbas i procentów? Wiem jedno: nihil novi sub sole. Pana w kraciastym kaszkiecie nie ma u Bruegla tylko dlatego, że w 1559 ludzkość jeszcze nie znała kraciastych kaszkietów.»
© mumerus 2009