STOWARZYSZENIE TEATR M U M E R U S
Fot.: IP | Rysunek: Jan Polewka | Fot.: IP | Projekt ulotki: Ewa Natkaniec | Fot.: IP |
Spektakl teatralny "Jarmark cudów" jest kolejną odsłoną projektu „Mit środka Europy: Jarmark cudów” - realizowanego jako plenerowy spektakl teatralny Teatru Mumerus, przygotowany we współpracy i prezentowany na podwórku Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Podwórko to latem stało się miejscem, gdzie zaprezentowaliśmy różne magiczne przedmioty, czary i remedia, a także na którym wystąpili wędrowni kuglarze i szarlatani, jak również pątnicy, dziadowie i żebracy. Można także wyleczyć się z opętania, nabyć magiczne przedmioty i remedia na wszystkie choroby i zobaczyć kukiełkowy teatr przedstawiający Nędzę z Bidą, co z Polski nie wynidą. Bywa, że na jarmarku odbywają się sabaty czarownic, a czasami pojawia się na nim diabeł w swojej własnej, to jest strasznej postaci.
Drugą wersja spektaklu prezentowana jest zimą w pomieszczeniach zamkniętych - to znaczy w Teatrze Zależnym Politechniki Krakowskiej.
Fot. KZ
Czarownice:
Beata Kolak Fot.: MP | Olga Przeklasa fot. MP | |||
POKUŚNICY |
|
|||
Karol Zapała Fot.:MP | Robert Żurek Fot.:MP | Projekt ulotki: Ewa Natkaniec |
Ewa Ryks - akordeon, Dominik Klimczak - perkusja, Józef Michalik / Leszek Wydrzyński- kontrabas, Janusz Witka / Krzysztof Klima - klarnet, saksofon sopranowy)
Scenariusz, reżyseria, produkcja: Wiesław Hołdys
Scenografia:Jan Polewka
Muzyka:Barbara Zawadzka
Współpraca produkcyjna: Kinga Piechnik, Maria Śmiłek, Michał Rdzanek, Kostiumy i prace krawieckie : Beata Bobek i Elżbieta Rokita - PIN art, Mechanizacja lalek i prace modelatorskie: Jerzy Szczepański, Wykonanie lalek: Magdalena Siejko Wykonanie rekwizytów: Krystyna Grzegocka Prace stolarskie: Zbigniew Kluska - Stolarstwo Usługowe Lantryk,Wykonanie maski diabła Katarzyna Jędrzejczyk, Rysunek na plakacie: Jan Polewka Projekt ulotki: Ewa Natkaniec Transport: Firma Bińczycki Mieczysław Transport Osobowo-Bagażowy
Fot. MP | Fot.: IP | ot. SP | ot. MP |
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym |
Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego - Program Operacyjny Promocja Twórczości |
Partnerzy: | ||
|
||
Sponsor:
Artur Wroński i Restauracja Chimera w Krakowie
|
Serdeczne podziękowania za bezinteresowną pomoc przy realizacji projektu zechcą przyjąć Panie i Panowie Małgorzata Dąbrowa - Kostka, Magdalena Kasperska i Dominika Osiak z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, Bożena Bieńkowska, Antoni Bartosz, Joanna Grabeus i Józef Lenartek z Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Danuta Zajda z Teatru Zależnego, Grażyna Nowak z Tarnowskiego Teatru Podziękowanie dla Tarnowskiego Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie za nieodpłatne wypożyczenie rekwizytu - beczki.
|
||||||
|
Autorzy zdjęć umieszczonych na stronie: Artur Łoboda(AŁ), Ilja van de Pavert (IP), Sobiesław Pawlikowski (SP),Kinga Piechnik (KP) Marcin Popczyński (MP), Krzysztof Zembrzuski - Muzeum Etnograficzne Kraków (KZ) |
|
|
Jakiesi to pałuby były niecnotliwe: Nędza z Bidą, ledwie nas ostawiły żywe. Bieda niesie smaciska, Nędza w koszu dzieci. Diabał był potym w Polszcze, niech do piekła leci. |
|
A czy są jakie remedia na ludzi złym urokiem przez czarownicę zadanym oczarowanych? |
Są! Kto by tedy oczarowanych ludzi chciał ratować, naprzód wziąć od takiego pacjenta własnej uryny albo moczu garniec niemały, do którego ułożyć garść dobrą ziela nazwanego durant i psiego sadła łutów 4, niedźwiedziego łutów 8, zmieszać to dobrze i w szklanicy dobrze zawiązać, niech tak całe dwa miesiące na słońcu stoi i będzie z tego jakoby balsam zielony, który potem – przystawiwszy do ognia i dobrze zwarzywszy - we wszystkie otwory oczarowanego wlewać należy.
|
Gdzież się one czasy podziały, Kiedy kiełbasy po świecie latały?
|
|
UWAGA - obraz ten ukazuje się jedynie tym, co mają czyste serca i uczynki. Kto by grzeszył myślą, powonieniem, smakiem i dotykiem – ten jeno biały placek ujrzy!
|
|
Nędza z Bidą z Polski idą... |
... ale z Polski nie wynidą
|
Dziwne jakieś lata, Alboć koniec świata, Albo już bieg słońca ustanie do końca. |
|
Zdjęcie zrobione w Albanii w 2008 r. - lalka wisi na drzewie przed domem. Zresztą Albańczycy wszędzie wieszają takie lalki. (WH) |
Lalka, albo kukiełka, co myli zmory. Ma tę moc iżby kto ją nade drzwiami do domu powiesił, tedy żadna zmora, ani nocznica, ani dusiołek w ciało domownika nie wejdzie. Albowiem zmora, jako zmylona w lalkę wejdzie, a nie w człowieka! |
Remedium na zły urok
"Polubiłam Teatr Mumerus - teatr Wiesława Hołdysa. Teatr, za którym nie stoją wielkie instytucje i nie ciągną krytycy-adoratorzy. Hołdys stawia na wyobraźnię, posługuje się metaforą, nie mówi wprost, nie stawia tez. Przypomina o istocie, o korzeniach teatru - miejscu, gdzie rzeczywistość powinna ustępować kreacji, a aktor staje się szlachetnym kłamcą, genialnym obłudnikiem.
Nowy spektakl tego reżysera pt. Jarmark cudów jest drugą, kameralną odsłoną projektu Mit środka Europy: Jarmark cudów prezentowanego wcześniej na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego. Nawiązuje do tradycji sowiźrzalskiej, czyli sowiego (a właściwie błazeńskiego) zwierciadła - w scenariuszu wykorzystano wywodzące się z tego nurtu anonimowe teksty pochodzące z XVII wieku, takie jak Peregrynacja dziadowska, Nędza z Bidą z Polski precz idą, a także wszelkiego rodzaju magiczne porady, przepisy i zaklęcia. To jeszcze inny rodzaj akrobacji - Hołdys pracuje ze swoimi aktorami posługując się tekstem dla współczesnego użytkownika polszczyzny całkowicie hermetycznym. I czyni to mistrzowsko.
Jarmark to u Hołdysa prawdziwe centrum świata, miejsce, gdzie wszystko może się przydarzyć. Uzdrowienia, iluminacje, kłamstwa, oszustwa, najpospolitsze z przestępstw. Jarmark to miejsce wymiany, przepływu energii, dobra i zła. Kosmicznego spotkania. Hołdys buduje narracje spektaklu wprowadzając widza w dziwny trans. Nie daje mu spokoju ani przez chwilę: hałasy intensywnieją i cichną starannie odmierzone, rytmy nasilają się i opadają, groza miesza się z momentami pogody. A teksty dotykają spraw fundamentalnych: sytości i głodu, zdrowia i choroby, życia i śmierci.
Hołdys ma poczucie humoru, choć początkowo wcale nie jest to oczywiste. Na jarmarku nie wszystko jest prawdą i nie każdy świątobliwy dziad to prawdziwy uzdrowiciel. I nie wszystkie czry i uroki się sprawdzają. Szczerze mówiąc, większość to zupełna blaga. Mam jedno zastrzeżenie - spektakl jest za krótki, trwa niespełna godzinę. Dałabym się tak oszukiwać przez co najmniej drugie tyle czasu. Na scenie Teatru Zależnego."
Justyna Nowicka
Kraków. Miesięcznik społeczno - kulturalny
styczeń 2009, nr 1, s.84-85
Jarmarcznicy trzęsigłowy
„Niecodzienne zbiegowisko na śródmiejskim rynku” – ni to jarmark, no to sabat, dziadowska peregrynacja czy dusz zbolałych leczenie. Którędy diabeł wszedł, tedy i wyjść musi. Grozi więc rozpustnicy opętanej mnich na gałęzi się huśtający, co kropidłem strasząc, wyklinanie czyni. Na rynku wielkie na czary zapotrzebowanie. Zwołując tych z prawa i tych z lewa, „do mnie, do mnie” krzyczą kuglarze. Widzowie, niczym dzieci zaczarowane cudami średniowiecznego jarmarku, ku coraz to nowszym zabiegom odwracają głowy, w roześmianiu, w słów potoku rozedrganymi przebierając rękami. Tu z beczki czarownica zawoła, opodal teatrzyk Bidy z Nędzą się rozkłada, tam znów „szkaplerze, różańce, medaliki (…), kamfora, którą należy w wódce rozpuścić”, księgo tajemne, a nawet sam rogaty w skrzyneczce, co wielce będzie wdzięczny za wypuszczenie.
Zaklęć, zawołań masa cała. „Uczyń napar, wypij świeży / A świat w słowa twe uwierzy…”. A dalej proszek przeciw kostusze i pietruszki ziele… na impotencję (lub, jak kto woli, na kuglarską „gupote”). Magiczne to obrzędy, co śmiech wskrzeszając, mieszać się każą światom. Obok sposobów na czarownicy złe oko (a przecież wszyscyśmy jakoś oczarowani, nie pomogło wiązanie czerwonej wstążeczki?) relikwiami handel się kręci, cudaczne się rozkładają obrazy dawno nie święte. Dalej znów „w drzwiach świątyni na serwecie krzyże po trzy grosze”.
Mnich, co diabła wypędza – a może i kusi „by mu dogodził, by go nawiedził” – chwil kilka później rogatego przybiera oblicze. Wszak wiadomo z baśni, że wypędzony co prędzej w najpodatniejszą na swe wpływy wskakuje duszę. Teraz zwierciadłem mamić zaczyna, na świat rogi swe czerwone, siarki zapach drażniący i ogon włochaty przywlec próbuje. A pcha się to… W rytm muzyki Złego wymiatanie. Bo choć gdzie nie może sam, tam babę pośle, to tylko baba, a nie Rituale Romanum, ostatecznie da mu radę.
Na jarmarcznej scenie z desek złożonej krzywo stykają się światy. Dobro i zło sobie w oczy patrzą, duchy nad głowami wirują, słowa stają się ciałem, drwina przez ramię zagląda, a zaklinane sprawy najistotniejsze nagle wydają się prostsze. Budzą podziw i… trwogę. Omotani muzyką, zaplatani w słowa chodzimy, „prostaczkowie szczęściem oczadzeni”, w tym sowim zwierciadle świata na opak, gdzie w siedemnastowiecznym tekście, niczym w krzywym lustrze chwil, odbijają się tęsknoty nie takie znów obce współczesnym. Świat jarmarcznej sceny sprzedając śmiech, urealnia absurd, tym samym niemal w każdej scenie puszczając do nas oko. A wszystko to „niedomarzonych szafarze marzeń (…) Starzy kuglarze”.
Magdalena M. Baran
czerwiec 2009
Cuda i latające kiełbasy z
sowizdrzalskiego kramu
"(...)Mumerus to jeden z krakowskich zespołów offowych, który potrafi zaskoczyć widza niekonwencjonalnymi rozwiązaniami, niezwykłymi efektami, uzyskanymi dzięki prostocie środków ("Dr K Hommage a Franz Kafka"), czy niebanalnym przełożeniem malarstwa na język sceny ("Cyrki i ceremonie" inspirowane malarstwem Witolda Wojtkiewicza). Po obejrzeniu kilku przedstawień powoli zarysowuje mi się istota tego teatru, choć od razu zaznaczam, że to zaledwie zarys szkicowy, gdyż nie znam całości twórczości zespołu, by móc o niej więcej orzec. Do tej pory zaobserwowałam, że w centrum zainteresowań Mumerusa stoi szaleństwo w szerokim tego słowa znaczeniu - od szału artysty, który rodzi oniryczne wizje, poprzez doświadczenia człowieka na granicy życia i śmierci, tak bliskie szaleństwu, po obłęd wpisany poniekąd w codzienną egzystencję człowieka średniowiecza, rzuconego między mrok i tajemnicę gotyckiego kościoła a pogańskie obrzędy czy czary, odstraszające złe duchy. Nie jest to szał wystudiowany, wydestylowany w warunkach laboratoryjnych, zazwyczaj generuje się samoistnie gdzieś pomiędzy żartem (bo i tego nie brakuje w przedstawieniach Mumerusa), słowami piosenki o prostej, choć silnie przyciągającej melodii. Bywa też w podniszczonych rekwizytach, w poetycko budowanych obrazach scenograficznych - wypełnia niewielką scenę przy ulicy Kanoniczej, niczym powietrze, ale powietrze czyste, nie wywołujące duszności.
"Jarmark cudów" to spektakl plenerowy, więc od początku ciekawiło mnie, jak artyści poradzą sobie z zamknięta przestrzenią i czy przedstawienie przejdzie bez uszczerbku tę próbę. Rozpoczęlo się od hałaśliwego pochodu grajków, czarownic, kramarzy, błazna, duchownych, zachęcających widzów do wspólnego przejścia z sali na parterze budynku, schodami do piwnicy, gdzie znajduje się scena Teatru Zależnego, zrzeszającego krakowskie teatry niezależne. Początkowo uśmiechałam się tylko bez przekonania, bo nie wierzyłam, że coś wyjdzie z tego "hasania", nijak oddziaływującego na przestrzeń. Ot, przyszli aktorzy i robią wiele hałasu. Przekonywały mnie powoli świetnie dobrane anonimowe teksty, prawdziwe perełki literatury sowizdrzalskiej pochodzące z początku XVII wieku, np.: "Peregrynacja dziadowska", czy "Nędza z Biedą z Polski precz idą" . Kolejnym czynnikiem, pozytywnie wpływającym na recepcję przedstawienia, były rekwizyty, stroje oraz lalki; pozwalały odczuć atmosferę jarmarcznego zbiegowiska na placu targowym sprzed ponad 400 lat, nie będąc zarazem nudnym ilustrowaniem historii - wiernym, choć pozbawionym ducha epoki. Stąd też szczypta humoru w samych strojach, jak choćby fikuśny kapelusik ze świeczkami na głowie Błazna (Anna Nowicka). Duże wrażenie zrobiły także rekwizyty - ogromna drewniana beczka, z której co jakiś czas wychylała się głowa zuchwałej czarownicy, zachęcającej do skorzystania ze swoich nadprzyrodzonych umiejętności, lub skosztowania naci pietruszki, która jest podobno niezawodnym remedium na... impotencję. Nie mogę nie wspomnieć o dewocjonalia wszelkiej maści - od medalików i różańców, z zapałem zachwalanych przez kramarza, poprzez liczne obrazki przedstawiające świętych, po tryptyk malarski wykonany na drewnianych deskach, składanych do środka, umocowany na plecach wspomnianego już Błazna; od wewnętrznej strony tryptyku wymalowano wizerunki świętych, przywodzące skojarzenia z ikonami bizantyjskimi.
Po scenie targowej aktorzy otwierają drzwi (stare, masywne - co jest tutaj niewątpliwą zaletą, gdyż świetnie wpisują się w poetykę przedstawienia) do właściwej sali teatralnej. Teraz dopiero zaczną się harce sceniczne - radość prostej egzystencji, witalność, zabawa inkrustowana umartwianiem się nad własną niedolą, złymi warunkami materialnymi, czy nieprzewidywalnością losu. Pojawia się motyw teatrzyku lalkowego, dla zainscenizowania tekstu "Nędza z Biedą...". Będą też egzorcyzmy, wypędzanie Diabła z opętanej jego mocą kobiety. Nie zabraknie sabatu czarownic, tajemnych zaklęć, zalecających użycie podejrzanie brzmiących ingrediencji.
Atutem spektaklu jest jego dynamiczny rytm, zmienność, jak i swoista muzyczność - dosłowna i wynikająca z samego tempa "dziania się". Twórcom udało się stworzyć spektakl barwny, pulsujący energią, wydobywaną z wielu różnorodnych elementów, często o przeciwnych ładunkach (zderzanie sacrum i profanum). W swym dziele są chyba najbliżej mojego wyobrażenia tego, jak mogło potencjalnie wyglądać codzienne życie w średniowieczu, z zachowaniem całej irracjonalności i tajemnicy epoki. Podsumowując, zostałam pokonana, jednym, krótkim zaklęciem odpędzono mój początkowy sceptycyzm. Dla tych, którzy jednak nadal wątpią w wartość przedstawienia, wyreżyserowanego przez Wiesława Hołdysa, przygotowałam maleńki passus na zachętę. Czy poniższe wersy nie byłyby muzyką dla uszu surrealistów lub innych awangardystów (de facto sowizdrzałowie stanowili bodaj pierwszy w Polsce przykład cyganerii artystycznej, swoistej awangardy)?
"Gdzież się one czasy podziały,
Kiedy kiełbasy po świecie latały?"
Apeluję zatem - nie lekceważmy literatury sowizdrzalskiej!"
Agnieszka Dziedzic
Teatralia - Internetowy Magazyn Teatralny
fot. KZ
"15 września w Krakowie na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego mieszczącego się przy ul. Krakowskiej 46 po raz szósty zarejestrowano przybycie czarodzieja, który owych kilka metrów kwadratowych, wraz ze znajdującymi się tam gośćmi, przeniósł o 400 lat wstecz.
Nagle, między nieco zdezorientowanymi obywatelami rodem z XXI w. zaczęli
pojawiać się pątnicy, kuglarze i kupcy namawiający do nabywania ich towarów.
"Chodźcie, chodźcie, chodźcie! Chodźcie!
Chodźcie! Bliżej chodźcie do mnie! Towary moje w części do nabożeństwa, w
części do ozdób służą. Jako to: szkaplerze, różańce, medaliki, obrazki
święte, a takoż tasiemki, wstążeczki, a dla niewiast korale. W koszyczku tym
znajdują się lekarstwa. Jako to: nasienie cyforowe od robaków, kwas
siarczany od wysypek, kamfora, którą należy w wódce rozpuścić... pomocna
jest na suche bóle, stłuczenia, puchliny wszelakie, aaa... także siarka i
magnezy trawiące kwasy w żołądku. W skrzyneczce tej znajduje się diabeł
mały, na powrót schwytany. Jeśli kto tę skrzyneczkę kupi (tysiąc dukatów u
mnie) i diabła wypuści, temu wiecznie służyć będzie, wdzięczny za
uwolnienie.(...)"
Ledwie ów nieznajomy skończył, zaraz za plecami dało się słyszeć niemal
rozkazujące nawoływanie jednej z kobiet:
"Agnuski ludziska, agnuski! eee! Chodźcie
tutaj! Extra ordynaryjnej mocy agnuski! Czyli boże baranki. Odlane z
niedopalonego paschału papieskiego, a poświęcone siedem razy przez siedmiu
ojców świętych. Każdy z nich poświęcił je siedem razy co siódmy rok swego
pasterzowania na ziemi. Wtedy ów, poświęcony siedem razy siedem wtedy ile?
49 razy mocniejszy od agnuska pospolitego. (...) Ogień, ogień gaszą lepiej
niż sól św. Agaty. Pamiętacie ludziska agnuski!"
Ktoś poczytne księgi promuje, kto inny proszek przeciw kostusze... aktorzy
wołają na przedstawienie teatrzyku kukiełkowego; oto: "Nędza z Bidą z Polski
idą". Pełno gwaru, tłumy kupujących, oglądających, aż tu nagle... aż tu
nagle słychać głos opętanej kobiety. Mnich nawołuje obecnych do modlitwy nad
nią i złego ducha wypędza. Rozlegają się jarmarczne śpiewy i tańce,
wszystkiemu towarzyszy XVII-wieczna muzyka.
"Gdzie się tamte czasy podziały
Kiedy kiełbasy po świecie latały."
Jeszcze jakaś żebraczka, jeszcze jakiś oszust próbuje wyłudzić pieniądze...
gdzieś zniknęła kobieta w kapeluszu z płonącymi świecami... milkną śpiewy i
muzyka... Wybiła godzina i czar prysł niczym w baśni o Kopciuszku. Znów
powróciliśmy do współczesności.
(...)"Jarmark
cudów" powstał w nawiązaniu do staropolskich form teatralnych opierających
się na bezpośrednim kontakcie z publicznością. Spektakle owe odbywały się na
dziedzińcach, umożliwiając aktorom wmieszanie się pomiędzy widzów. Użyte
teksty jak: "Peregrynacja dziadowska", czy "Nędza z Bidą z Polski idą"
pochodzą z literatury XVII-wiecznej. Pozostałe (zaklęcia i remedia na demony
napisane piórem reżysera) powstały w oparciu o źródła etnograficzne.
- Mam takie zamiłowanie do grzebania w 'starociach' - mówi dalej reżyser. -
Czuję, że to jest takie współczesne. Niewiele się od tamtych czasów
zmieniło. Szczególnie plebejscy pisarze: zwykli ludzie wiedzieli bardzo
wiele o innych i stworzyli teksty, które pozostały aktualne do dzisiaj. Nie
mam wrażenia, że to jest jakieś archaiczne. Bardzo nie lubię
uwspółcześniania klasyki. Jest to robienie z ludzi idiotów."
(...)Nic jednak nie stanie na przeszkodzie czarodziejowi, przybyłemu z dawnych wieków, by oczarować publiczność i przenieść ją ponownie w świat jakże bliski jego sercu. By kolejny raz pokolenie internetu postawić na jarmarcznym placu i pozwolić im poznać ludzi tak niewiele różniących się od nich, choć pochodzących z 'zamierzchłych czasów'. (...)
Dominika Putyra
fot. KZ
«Wskrzeszanie tradycji wydaje się nie na miejscu we współczesnym polskim teatrze. Obowiązującym zwrotem jest raczej "przed siebie", niż "wstecz". Trudno sobie zresztą wyobrazić, jak takie wskrzeszanie teatralnej przeszłości miałoby wyglądać i jaki by miało mieć cel. Odwagę, by spojrzeć za siebie i wykorzystać to twórczo miał krakowski Teatr Mumerus.
Wakacyjna propozycja Mumerusa to plenerowe przedstawienie próbujące oddać atmosferę i specyfikę średniowiecznego jarmarku. Gdy zbiera się publiczność, przygotowują się muzycy i niepostrzeżenie zaczynają przychodzić wykonawcy widowiska. Kobieta sprzedająca święte obrazki, świątobliwa mniszka, rozkrzyczany zakonnik - tożsamości bohaterów są płynne, postaci rozbudowywane w trakcie widowiska. W kogoś wstępuje diabeł, ktoś inny nagle zaczyna prezentację kukiełkowego przedstawienia pod chwytliwym tytułem "Nędza z Bidą z Polski idą", sprzedaje się zioła o niespotykanej, potężnej mocy czy tajemnicze księgi.
Spektakl rozgrywany jest na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego. Kilka podestów, beczka, drewniany wóz i drabina, pomiędzy którymi - i na których - grają aktorzy, wystarcza za scenografię. Publiczność, upomniana na samym początku, nie może siedzieć podczas jarmarku - stoi więc w rożnych miejscach placu i przemieszcza się z miejsca w miejsce, wedle upodobania. Wykonawcy, krążący między widzami, traktują ich jak uczestników jarmarku, ciekawską gawiedź, świadków egzorcyzmów, potencjalnych kupców świętego obrazka, współuczestników szarlatańskich pokazów. Widownia nie jest obojętna, ale ma udział w kształcie spektaklu. Nie jest to jednak spektakl improwizowany. Ma swój scenariusz i strukturę, której wykonawcy się trzymają i której publiczność zmienić nie może. Chodzi raczej o pewną energię, dzielenie się radością "jarmarcznego" spotkania.
Właśnie spotkanie, godzina wspólnie spędzonego czasu w przestrzeni wspominanej, historycznej, odtwarzanej, wydają się stanowić meritum przedstawienia i powód, dla którego powstało. Spektakl Mumerusa nie chce przekazywać jakichś istotnych treści, nie stara się też być widowiskiem historycznym, odtwarzać w detalach średniowiecznej rzeczywistości. Widzowi wystarczyć musi skrót, kilka mniej lub bardziej czytelnych odniesień (wykorzystane dawne teksty polskie, zarysowane sytuacje), by zarejestrował, jaka to epoka, jacy ludzie. Reszta widowiska to kolekcja etiud na różne tematy, łączonych powtarzającymi się piosenkami i smętnym (w charakterze, nie w wykonaniu), procesyjnym marszem między widzami.
Spektakl sprawia wrażenie składanki różnorodnych elementów, których spoiwem jest jarmarczna przestrzeń i estetyka. Aktorzy korzystają z szerokiego gestu, ekspresji ciała, wyrazistych kostiumów. Niewiele zostaje tu miejsca na wygrywanie detali. Szorstki, charakterystycznie "pogrubiony" dla przedstawień plenerowych gest, wyrazisty ruch, głośne przemowy czy dialogi przypominające bardziej przekrzykiwanie się to główne - jeśli nie jedyne - środki wyrazu. Przedstawienie jednak, choć rozgrywane na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, nie jest przytłaczające. Uczestnictwo w nim jest bezbolesne. A krakowski widz, przyzwyczajony do bezpiecznego fotela i zaciemnionej sali, ma możliwość wzięcia udziału w widowisku o nieco innym charakterze. Aktorzy ocierający się o grzbiet i krzyczący prosto w twarz, dziwaczny korowód średniowiecznych łachmaniarzy czy wreszcie trudny do zdefiniowania gatunek teatralny - wszystko to w pigułce na dziedzińcu Muzeum Etnograficznego.»
Opuśćmy na chwilę centrum Krakowa, uświęcony wielowiekową tradycją ośrodek wysokiej kultury, świat instytucji oficjalnych i elity, by znaleźć się w zupełnie nowej, magicznej przestrzeni ludowej. Do Jarmarku Cudów, krainy szarlatanów i swojskich szatanów, opętańców i żebraków, wypełnionej dymem świec, wrzaskami i ludowym gwarem, zabiera nas krakowski Teatr Mumerus wraz z czeskim teatrem PiDivadlo. Działalność teatru Wiesława Hołdysa do tej pory koncentruje się głównie na poszukiwaniu nowego wymiaru teatru, sięganiu do nietypowych i nieznanych źródeł, m.in. staropolskich inscenizacji czy awangardy, a także na próbach ukształtowania nowej przestrzeni i nowej publiczności. W tym przypadku otrzymujemy niezwykle oryginalne, autorskie przedstawienie, oparte na nieznanych przeciętnemu odbiorcy historycznych tekstach literatury jarmarcznej. Artyści czescy i polscy usiłują razem przybliżyć współczesnym odbiorcom nasze wspólne korzenie sztuki, jednocześnie odnawiając teatr, a właściwie w ciągu jednego wieczora z pomocą magii od nowa powołują go do życia.
Na miejsce Jarmarku cudów wyreżyserowanego przez Hołdysa został wybrany spadzisty, zielony, częściowo ogrodzony murem teren, stanowiący fragment parku przy zabytkowej Wilii Decjusza. Nie ma tu sceny, ani rzędów foteli dla publiczności. Właściwie przybyli na miejsce widzowie nie wiedzą dobrze co ze sobą zrobić, jedni, wyczekując początku spektaklu, siadają na otaczającym ogród murze, inni krążą, przyglądając się porozstawianym tu i ówdzie elementom scenografii. Dekoracja autorstwa Jana Polewki składa się z dwóch podestów zmontowanych z drewnianych stołów, desek i skrzyń. Przy jednym z nich, wielka beczka. Na trawie, przy podwyższeniach są blaszane wiadra i miski pełne płonących świec. W górnej części terenu, stary, chłopski wóz, a u stóp wzniesienia stoi przykryty zieloną płachtą parawan, przestrzeń gry teatru marionetek. Wśród widzów przechadza się Doktor Faustus, reżyser PiDivadla Jan Prokes, ubrany w diabelską czarno-czerwoną pelerynę, zaś przy murze tkwi postać w brązowych łachmanach, dźwigająca na plecach, niczym skrzydła, coś na kształt drewnianego ołtarza szafkowego. Już pierwszy rzut oka na przestrzeń gry przynosi doświadczenie dziwności i niesamowitości tego miejsca. Z jednej strony przez zastosowanie tego typu scenografii i kostiumów, umieszczenie inscenizacji w plenerze pośród historycznych zabudowań (mur otacza pole gry niczym w staropolskim grodzie) nadaje wydarzeniu charakter archaiczny i ludowy. Ale jednocześnie większość widzów zdaje sobie sprawę z funkcji, jaką dziś pełni świetnie odrestaurowany Pałac Decjusza - miejsce elitarnych imprez kulturalnych. Przypomina o niej zasiadający pod fasadą samej willi, u szczytu wzniesienia, poważny i wytworny kwartet muzyczny pod kierunkiem Ewy Ryks, aktorki i muzyka z trupy Mumerusa. W efekcie jeszcze przed rozpoczęciem właściwego spektaklu tworzy się specyficzne widowisko, teatr wymieszania przeszłości z teraźniejszością, ludowości z wyrafinowaniem, magii ludowej z elitarną.
Obserwując przebieg całego przedstawienia nie można mówić o jakimś ściśle ustanowionym porządku, teleologicznej sekwencji. Jak w teatrze średniowiecznym mamy tu do czynienia ze sceną symultaniczną, a przynajmniej częściowo symultaniczną, bez wyraźnej dominanty kompozycyjnej. Po zaskakującym rozpoczęciu sztuki przez reżysera- aktora- maga wzywającego widzów do udziału we wspólnym widowisku, rozgrywa się seria epizodów, oddzielnych lub powiązanych ze sobą, częściowo nakładających się na siebie lub toczących się równocześnie w różnych punktach cudownego jarmarku. Większość widzów zbitą gromadą podąża od jednej stacji w przestrzeni do drugiej, wodzona i wabiona przez pojawiających się kolejno tajemniczych szarlatanów, handlarzy i dziadów. Reszta publiczności stoi na murach, przypatrując się całości widowiska z góry. Następuje stopniowe wciągnięcie odbiorców do wnętrza spektaklu: jarmarczni bohaterowie, ubrani w malownicze łachmany, wyposażeni w drewniane kije, torby pełne magicznych przedmiotów, mieszają się z widownią, od czasu do czasu wyrastając komuś za plecami i przedzierając się przez tłum gapiów, wrzeszcząc, popychając i roztrącając lud stwarzają sobie maleńkie obszary prywatnych przedstawień, jarmarczne sceny i jarmarcznych widzów. Każdy z nich ma do zaoferowania jakiś niezwykły specyfik, magiczny sposób na problemy codzienności. Jednak tym, co łączy wszystkich przebiegłych kuglarzy jest skupienie się wokół tematyki świata nadprzyrodzonego, marności życia, grozy śmierci.
Jako podstawa scenariusza przedstawienia zostały wykorzystane oryginalne fragmenty literatury sowizdrzalskiej, anonimowe polskie teksty z XVII wieku: Peregrynacja dziadowska i Nędza z bidą z Polski precz idą, a także adaptacja jarmarcznej wersji Przygód doktora Faustusa. W warstwie tekstowej na pierwsze miejsce wyraźnie wysuwają się magia i czary,
a więc cała sfera irracjonalna, wyrastająca ze średniowiecznej wiary i potraktowana w sposób typowy dla kultury śmiechu i groteski. Wiara w diabły, demony, strzygi i czarownice przenika wystąpienia jarmarcznych wykonawców w poszczególnych scenach. Handlarz magicznymi przedmiotami i remediami (Karol Zapała), odziany w długą, czarną pelerynę, dźwiga na plecach ogromny tobół, a na szyi i wokół pasa mnóstwo sznurów różańców, talizmanów i innych zaklętych rekwizytów. Gdy udaje mu się przepchać do ciżby gapiów, zachwala przeróżne obrzydliwe remedia przeciw złym mocom, udziela porad i przestrzega przed potęgą diabła. Sprzedawczyni- wariatka (Olga Przeklasa) przywołuje do swojego kramu ze świętymi obrazami mającymi chronić przed siłami ciemności. W dalszej scenie poruszona zostaje (zawsze aktualna!) kwestia kultu różnorakich relikwii i świętych przedmiotów- handlarka próbuje nakłonić obserwatorów do zakupu „agnusków”, figurek baranków, prosto z Rzymu (moc takich „agnusków” z importu siedmiokrotnie przewyższa parametry krajowych produktów, więc nabywając siedem spotęgujemy ochronę przed złem 49-krotnie!). Herszt dziadowskiej kompanii, a jednocześnie natchniony kaznodzieja (Robert Żurek) wyciąga z beczki i prezentuje publiczności magiczne księgi. Później częstuje wszystkich pietruszką, darem piekielnym zapewniającym wieczną młodość. Po całym terytorium gry przez tłum przedzierają się dwie zakonnice-żebraczki prosząc o jałmużnę i brzęcząc metalowymi puszkami. Sposób, w jaki dziadowscy sprzedawcy reklamują swe towary jest komiczny: diabły, a wraz z nimi wszystko, co dotyka sfery strachu, zła i śmierci zostaje sprowadzone na ziemski poziom ludowego humoru, oswojone i wyśmiane. Zbliżamy się tu do jednego z obowiązkowych dla ludowych baśni i opowieści tematów: przybliżenia tematyki śmierci i zła poprzez jej złagodzenie, komiczne przedstawienie i groteskę. Jednocześnie swym zachowaniem, gestykulacją i intonacją aktorzy przypominają wiejskich (i nie tylko!) sprzedawców - oszustów, którzy próbują wepchnąć swe bezwartościowe towary naiwnym klientom.
Powaga i groza przechodzą gwałtownie w ostry, wieśniaczy ton i sprośność, nasilające się ku końcowi przedstawienia. Spektakl nabiera coraz większego tempa i dynamiki, a poruszający się w jarmarcznej scenerii bohaterowie ściągają z głów ciemne kaptury, rozdzierają szaty. Handlarka „agnuskami” i świętymi obrazkami przemienia się w czarownicę, okładającą diabła miotłą. Żebraczka w sino-szarych szatach (Anna Nowicka) wykonuje na jednym z podestów erotyczny taniec śpiewając pieśń strzygi- topielicy. Jedną z najciekawszych kreacji aktorskich tego spektaklu jest zakonnica (Anna Lenczewska), która po zdarciu szat, jawi się publiczności na drabinie, półnaga (nie, nie: jej nagość to znów kostium prosty i fantazyjny), rozczochrana, oznajmiając rozdzierającym krzykiem, że zaprzedała ciało diabłu. Egzorcysta tkwiący na drzewie powyżej usiłuje wypędzić z niej złego ducha obficie polewając nawiedzoną wodą. Zgodnie z konwencją kobieta reprezentuje tu narzędzie diabelskie, jest istotą nieczystą, esencją zmysłowości i grzechu. Mimo, że baby zobowiązują się walczyć z siłami ciemności, same okazują się z nimi nierozerwalnie złączone. Diabły i inne strachy od pewnego czasu mnożą się wśród jarmarcznej scenerii i wyskakują na widza z każdej strony. Bobo pojawia się pośród ikon świętych, diabłem jest dziecko noszone przez żebraczkę przy piersi. Diabelską naturę i wygląd mają także niektórzy marionetkowi bohaterowie jarmarcznych teatrzyków o charakterze moralitetowo-ludowym. Od czasu do czasu między głowy widzów wciska się i straszy kukiełkowy Mefistofeles, wydając przy tym złowieszcze dźwięki. Cała przestrzeń dźwięczy zresztą muzyką piekielnych sfer, zgrzytaniem kołatek, dzwonków i blachy. Słońce zniża się ku zachodowi, świece gasną, a drużyna kalek i pątników, ciągnąc powoli wóz (jak na płótnach Boscha) śpiewa swą posępną, dziadowską pieśń przemijania i marności doczesnego życia. Wyraźnie nasuwa nam się skojarzenie z tradycją średniowiecznych tańców śmierci, jednak nad wizją o charakterze wanitatywnym unosi się optymistyczny opar prymitywnej ziemskiej chciwości.
Tak więc jarmark staje się niezwykle żywym i wyrazistym przedstawieniem dwóch, odwiecznie istniejących obok siebie światów: ziemskiego i niepoznanego, wytworzonego przez ludzką wyobraźnię. Jednak ten jarmark współczesności wprowadza jeszcze jedno kontrastowe zestawienie, o którym wspomniałam już na początku pracy. Jest nim opozycja sztuki prymitywnej, rubasznej, tego typowego produktu wsi i małych miasteczek wobec sztuki z wyższych sfer. Obok prostego, silnego i naturalnego (bez żadnego nagłośnienia) śpiewu unisono ludowych bohaterów, spektaklowi towarzyszy wyrafinowana muzyka współczesna, wykonywana przez kwartet zawodowych artystów. Ponad prostotą, surowością
i skromnością drewnianych elementów dekoracji wznosi się majestat i elegancja renesansowej budowli. Nie wiadomo gdzie przebiega granica między perfekcyjną grą aktorską a swobodną improwizacją, gdzie współczesny język wplecie się znienacka w zabytek piśmiennictwa – gdzie kończy się jarmark a zaczyna się teatr.
Warto też zwrócić uwagę na ów tłum gapiów, na publiczność, jaka zebrała się na niedzielnym jarmarku w eleganckiej dzielnicy. Kim są odbiorcy tego specyficznego rodzaju twórczości artystycznej? Nie znajdziemy tu publiczności nabożeństw majowych i placów handlowych. Po wydzielonym na spektakl terytorium przechadza się co prawda paru przypadkowych spacerowiczów, kilkoro dzieci, jednak zdecydowaną większość publiczności stanowią współcześni odbiorcy sztuki elitarnej. Wiele osób przyszło na przedstawienie w strojach (kostiumach?), które stawiały pod znakiem zapytania ich przynależność do świata odbiorców czy aktorów. Zapewne taki rodzaj niedzielnej rozrywki nie trafia do widzów karmiących się zazwyczaj towarem kultury masowej i popularnej. Niewykluczone, że dziś czasach recepcja tego typu sztuki jest dostępna jedynie wrażliwym użytkownikom kultury wysokiej, spoglądającym z dystansem i pewnym znawstwem na artystyczne powroty do źródeł.
Zofia Śledź
Gorące podziękowania za organizację festynu "Jarmark" jak zawsze ciekawego,
w pełni profesjonalnie przygotowanego i prowadzonego.
Szczególne podziękowania za odwagę i intuicję, by pokazać dzieciom teatr
nieco inny niż ten, który znają z tradycyjnej sceny ( Stowarzyszenie Teatr Mumerus ).
Wykorzystanie naturalnej scenografii ogrodów w połączeniu z magią i
tajemniczością obrzędów i opowieści, sprawiły, iż widzowie wspólnie z
aktorami odbyli dziadowską peregrynację po jarmarku cudów. Efektu aktywnego
uczestnictwa widzów mógłby pozazdrościć panu Wiesławowi Hołdysowi niejeden
reżyser.
Spontaniczna zabawa dorosłych i dzieci kolejny raz udowodniła, że propozycje
kulturalne Willi Decjusza, dalekie od komercji i bylejakości, mają coraz
szersze grono swoich entuzjastów.
W imieniu sympatyków Willi Decjusza
(...) 4 nazwiska
List od uczestników spektaklu, który odbył się 31 maja 2009 w ogrodach Willi Decjusza w Krakowie
Fot. MP
© 2009 mumerus
Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone.