LAPUTA & LAGADO
według Jonathana Swifta
czyli
trzecia podróż Gullivera
Plan podróży:
Latająca wyspa |
Astronomowie |
Majestat Laputy |
Rewolta w Lindaliono |
Pan Munodi |
Spacer po Lagado |
Akademia Systematyków |
Profesor Mamadu, grande medium Wyspy Magów |
Seans czyli Glubdubdribb |
Władcy Luggnagg |
Łagodna egzekucja |
Szpital Biednego Nieśmiertelnego |
Wykonawcy:
Beata Kolak
|
Anna Lenczewska |
Ewa Ryks (gra na instrumentach)
|
Robert Żurek |
oraz
Paweł Sanakiewicz (głos Gullivera) i Richard Sympson
Scenariusz, inscenizacja, reżyseria oraz produkcja: Wiesław Hołdys
Muzyka Latającej Wyspy: Ewa Ryks
Psychoakustyka: Maurycy J. Kin
Projekty Lalek Struldbruggów: Jan Polewka
Współpraca scenograficzna: Katarzyna Jędrzejczyk Tłumaczenia na język czeski: Alma Haltof i Zbigniew Machej
Asystent: Michał Rdzanek Metaloplastyka: Robert Calikowski
Spektakl zrealizowano dzięki pomocy finansowej Ministerstwa Kultury Rzeczypospolitej Polskiej (program operacyjny: “Promocja kultury polskiej za granicą”) w ramach projektu “Gulliver czyli Podróże” realizowanego w koprodukcji z VOS Herecka – PiDivadlo z Pragi
Premiera – 6 listopada 2005
Napisany w XVIII wieku utwór Jonathana Swifta pt.: “Podróże do wielu odległych narodów świata” jest fantastyczno–surrealistycznym opisem czterech wyimaginowanych podróży, w którym – jak pisze Juliusz Kydryński - autor rozprawia się “z całą ludzkością, z samą jej naturą i wszystkimi stworzonymi przez nią instytucjami. Każda epoka – także i nasza – odnajdzie w niesamowitej grotesce Swifta oskarżenie siebie samej, własne swoje rysy i własne zwierciadło”. Niestety, dzieło Swifta adresowane do dorosłych, zostało ocenzurowane oraz okaleczone, po czym pozbawione wszelkich drastyczności i całego smaku trafiło do dziecięcego pokoju jako niewinna bajka o ciekawej podróży do krainy Liliputów i krainy Olbrzymów. W niezliczonych adaptacjach dziecięcych pomija się trzecią podróż zaczynającą się wizytą na Latającej Wyspie Lapucie.
Naszym zamierzeniem jest inscenizacja owej trzeciej części dzieła Swifta – Podróży zaczynającej się wizytą na latającej wyspie Laputa, a kończącej odwiedzinami Krainy Nieśmiertelnych.
Jeśli chcesz posłuchać wywiadu z reżyserem przeprowadzonego przez Justynę Nowicką z Radia Kraków - kliknij tu
Realizatorzy serdecznie dziękują następującym osobom i instytucjom, które bezinteresownie pomogły w realizacji projektu:
Pan Jan Polewka
Pan Zbigniew Machej
Pani Alma Haltof
Pan Mirosław Jasiński i Instytut Polski w Pradze
Pan Jacek Milczanowski i Stowarzyszenie Teatrów Nieinstytucjonalnych STEN w Krakowie
Pan Jerzy Zoń i Teatr KTO w Krakowie
Pani Dorota Rudy - Rudkowska i Młodzieżowy Dom kultury im. A. Bursy w Krakowie
Pan Adam Sroka i Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu
W skali mikro?
Z nastaniem wieczoru, kiedy miasto zaczyna pulsować innym niż za dnia rytmem, gdy inicjuje swą pieśń, którą kokietować będzie turystów, spragnionych nocnych uroków Krakowa, kilkaset metrów od Rynku, w malutkiej piwnicy przy ulicy Kanoniczej, słychać coś zgoła innego... Jakieś niepokojące skrobanie, skrzypienie, drobne, niepozorne, tak różne od dźwięków hałaśliwego miasta. Nie ma jednak powodów do niepokoju, bo i nic wielkiego się nie dzieje - aktorzy Mumerusa powołują tylko do życia świat z trzeciej, najbardziej enigmatycznej podróży Gullivera. Jak zawsze - intrygująco i po swojemu.
Już sam pomysł przeniesienia historii wojaży Gullivera na scenę może wzbudzać ciekawość. Od tendencji iluzjonistycznych, naśladujących rzeczywistość widz już zdążył się odzwyczaić. I chyba trudno byłoby znaleźć teraz takiego, który naiwnie wierzyłby, że w kameralnej sali Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej powstanie scenografia umożliwiająca przedstawienie wszystkich odwiedzanych przez Gullivera miejsc. Z drugiej jednak strony, co zostanie z XVIII-wiecznej powieści Jonathana Swifta, jeśli jednym, zamaszystym ruchem odrzemy ją z fantastyki, brutalnie narzucając realność i konkret? Dlatego zespołowi Mumerusa po raz kolejny udało się znaleźć złoty środek: poprzez dobór odpowiednich środków wyrazu i postawienie na indywidualność twórczą.
Dlaczego "w sakli mikro"? Z tego powodu, że przedstawienia już od pewnego czasu powstające w piwnicznej sali teatralnej, należącej do Politechniki Krakowskiej, są pomijane i zazwyczaj umykają uwadze krytyków. Pędzą sobie swój spokojny mikroskopijny żywocik, choć niejednokrotnie intensywność i energia w nich się przejawiająca mogłaby rozsadzić mizerne narzędzia obserwacji niejednego krytyka.
Laputa, Lagado, Lindaliono - łatwo można się zagubić w egzotycznie brzmiących nazwach. Pomocna w zachowaniu równowagi będzie na pewno przejrzysta kompozycja i czytelnie poprowadzona linia narracyjna przedstawienia. Innym atutem spektaklu jest umiejętne połączenie odrębnych etiud, służących prezentacji kolejnych miejsc, odwiedzanych przez Gullivera, w integralną całość.
Niewybaczalnym grzechem byłoby pominięcie kwestii plastyczności spektaklu. Dzięki wprowadzeniu lalek oraz kostiumów wykonanych z miękkich, najczęściej udrapowanych materiałów, spektakl nie tylko cieszy oko, ale przede wszystkim rozbudza wyobraźnię widza. Wyczuwalna jest ogromna wrażliwość reżysera, Wiesława Hołdysa, na budowanie scen niczym malowanie obrazów przez malarza. Obrazów - o przemyślanej kompozycji, pełnych, skończonych, ale jednocześnie dynamicznych. Ponadto uroku i nastrojowości dodaje operowanie światłem, wydobywanie i zatapianie twarzy aktorów w mroku sceny. Dominującymi kolorami są biel, czerń i czerwień idealnie wpisujące się w estetykę przedstawienia.
Jest to niewątpliwie ciekawy, godny polecenia spektakl. Zarówno dorosłym, dzieciom, jak i wszystkim, którzy poszukują, a teatr wyobraźni stanowi ważny punkt tych poszukiwań.
Agnieszka Dziedzic
Teatralia
- Internetowy magazyn teatralny
Wiele, wiele lat temu wykastrowano powieść. Jej autor zawarł w niej, korzystając ze zgrabnych metafor i obrazów, liczne ludzkie przywary, z niewiadomych przyczyn wymyślone instytucje czy organizacje, kalectwo myślenia i nieporadność języka. Pozostawiono z niej przekłamaną (bo niekompletną) baśń o kłótni krainy Liliputów z państwem Blefuscu, oraz o wyprawie do królestwa Brobdignagu. Artyści Teatru Mumerus postanowili przyjrzeć się bliżej jednej z tych część powieści, które z purytańskiej troski o kondycję moralną człowieka postanowiono niegdyś wyciąć. Obrazy sceniczne skupiają się na trzeciej wyprawie Gullivera.
W kilkunastu krótkich etiudach troje aktorów wciela się w szereg postaci - mieszkańców kolejnych odwiedzanych przez Gullivera miejsc. Wielokształtny korowód, utrzymany w ciemnych barwach, działa jak precyzyjny zegarek. Niewielka scena Teatru Zależnego Politechniki Krakowskiej ledwo mieści aktorów Mumerusa. Spoiwem fabularnym jest motyw spotkania obcokrajowca (niewidoczny na scenie Gulliver) z nowymi dla niego, zaskakującymi sytuacjami czy osobami. To, co w zamyśle Swifta było satyrą na mechanizmy społeczne czy ludzkie niedoskonałości, w przedstawieniu przybiera kształt konkretny - choć niepozbawiony poezji scenicznej. Nie oglądamy na scenie dosłownie pokazanego np. odzyskiwania promieni słonecznych z ogórka, dostajemy jednak i ogórek, i szalonego naukowca. Jednak pozostawienie postaci w pustce sceny odziera ten i inne obrazy z rodzajowości, podbija znaczenie każdego drobiazgu, gestu, zmiany w tonie głosu.
Zmiany przestrzeni są płynne, jedynie symbolicznie zaznaczane: innym nakryciem głowy lub drobnym rekwizytem; jedynie raz, podczas spotkania z Nieśmiertelnymi, następuje całkowita zmiana kostiumu, pojawia się maska na twarzy. Ta drobiazgowość, budowanie spektaklu z niewielu przemyślnie dobranych elementów, jest ważna z dwóch powodów. Przede wszystkim: staje się zasadą kompozycji świata przedstawionego w ogóle. W inscenizacji Mumerusa nie ma miejsca na szeroki gest - istotne jest drobiazgowe punktowanie zdarzeń czy przestrzeni.
Po wtóre zaś: stanowi wyzwanie dla aktorów, którzy używając absolutnego minimum ekspresji, zbudować muszą po kilka wiarygodnych ról. Świetnie odnajdują się w tej jubilerskiej robocie Beata Kolak i Anna Lenczewska, ich mimika jest drobiazgowa, a gest - precyzyjny. Kobietom ustępuje jednak Robert Żurek: aktor ma skłonności do nadekspresji, co absolutnie nie sprawdza się w maleńkich, piwnicznych pomieszczeniach przy ul. Kanoniczej. Jego przesada nie niszczy całego spektaklu, jest jednak uciążliwa w odbiorze.
Swift w powieści niejednokrotnie przywołuje temat obcości językowej, bariery stwarzanej przez język, nauki obcych słów czy gramatyki. Na tym pomyśle też oparte zostało w dużym stopniu przedstawienie. Sekwencje "rozmów" prowadzonych są w kilku rozpoznawalnych językach (obok polskich pojawiają się m. in. słowa włoskie, portugalskie, hiszpańskie, niemieckie, angielskie, czeskie), niejednokrotnie postaci porozumiewają się tylko przy pomocy sylab czy słów rodem z dziecinnej wyliczanki. Sceny tych rozmów-nierozmów bawią, zastanawiają, brzmią trochę jak egzotyczna (choć jakby skądś znana) muzyka. Gdy jednak orientujemy się w ich mechanizmie i sensie wprowadzania, zaczynają irytować. Można odnieść wrażenie, iż gdyby nie te właśnie "gadane" sceny, spektakl nie zamknąłby się nawet w godzinie, że starano się wydłużyć widowisko.
Nie można pominąć milczeniem ostatniej aktorki wieczoru, niewidocznej, ale niezwykle istotnej Ewy Ryks. Czuwając za kulisami, jest ona odpowiedzialna za szumy, trzaski, zgrzyty, szeleszczenia i skrobania - czyli muzykę spektaklu. To niewiarygodne, jak zaskakująco potrafi zabrzmieć nienastrojona gitara, jak wiele istnieje rodzajów postukiwań i drapań. Chropowatą fakturę muzyczną odbijają aktorzy, wygrywając gładkość wypowiadanych słów. Sami zresztą, występując na scenie, noszą grzechotki, drumlę, kieliszek z wodą - bo wszystko jest muzyką.
"Laputa" nie jest spektaklem wybitnym. Nie pretenduje zresztą do takiego miana. Zapewne bardziej usatysfakcjonuje tych, którzy teatr raczej "słyszą", niż go "widzą". O wartości artystycznej spektaklu można jednak dyskutować, a to już spore osiągnięcie.
© 2009 Wiesław Hołdys
Wszelkie
prawa autorskie zastrzeżone.